TA, KTÓRĄ SIĘ STAŁAM, I KTÓRĄ BARDZO LUBIĘ.

Blog jest moją odskocznią od inastagramowego chaosu. Bardzo doceniam korzyści płynące z wiedzy i inspiracji, które możliwe są dzięki social mediom, ale dosyć regularnie czuję przesyt, natłokiem informacji i bodźców. Wtedy lubię przygotować sobie pachnącą, gorącą kąpiel i poczytać ulubione blogi. Wyciszam się niemal natychmiast, bowiem w tej części internetu panuje zupełnie inna atmosfera. Jest spokojniej i bardzo to sobie cenię.  

O poranku...
W wolnej chwili zajrzałam dziś w swoje listopadowe notatki w Życiowniku. Nie lubię tego miesiąca, zwłaszcza odkąd wizyty na cmentarzu są trudnym i bolesnym tematem. Oczywiście rozumiem, że każdy czas jest po coś, ma jakiś większy sens, ale szczerze mówiąc czuję się już nieco zmęczona ciągłym racjonalizowaniem wszystkiego. Myślę, że warto pozwolić sobie po prostu czegoś nie lubić, zamiast starać się na siłę znaleźć plusy danej sytuacji. No więc ja nie lubię listopada, nie lubię ciemności za oknem, kiedy teoretycznie jest jeszcze dzień, nie lubię zawiesiny na niebie, która przysłania błękit na długie dni. Lubię za to tajemnicze mgły, ponieważ dobrze wyglądają na zdjęciach. Ale bilans i tak wychodzi na minusie.

No więc zajrzałam do Życiownika i okazuje się, że ubiegły miesiąc nie był taki zły. Biorąc pod uwagę fakt, że podobno jesteśmy w roku węża (zrzucanie skóry - czyli tego co niepotrzebne), dodatkowo w 9 roku astrologicznym (?) - czyli roku zakończeń, nie powinno mnie dziwić, że wciąż wydarza się coś, co jest niewygodne i trudne. Ale okazuje się, że owoce tej niewygody i tego trudu są nawet, nawet... 

Odważyłam się w końcu zrealizować kolejny pomysł na kobiece spotkania rozwojowe. Widzę drogę, która mnie do tego zaprowadziła i jestem z siebie dumna. Małymi kroczkami idę w stronę kolejnego marzenia. Najpierw, pełna obaw, założyłam grupę Twórczych Babeczek, później współtworzyłam spotkania w ramach Projektu Kobieta, a teraz przyszła kolej na wyjście do szerszego grona i spotkania z cyklu Taka JA. 

Widzę, że co raz odważniej eksperymentuję z życiem. Może dlatego, że ostatnie dwa lata przeczołgały mnie tak mocno, że już w zasadzie kolejne lekcje mnie chyba nie zaskoczą, wiem, że są naturalną częścią drogi i przyjmuję je z pokorą. Co raz mniej też przejmuję się opiniami, bo wiem, że ludzie znają mnie tylko na tyle na ile chcę dać się poznać, czyli niewiele. I jeśli wysuwają jakieś wnioski to to bardziej mówi o nich samych, niż o mnie. Mam też w sobie przestrzeń, żeby o tym rozmawiać, nie boję się uwag. Przychylne opinie przyjmuję z radością i czerpię z nich energię do kolejnych działań.

Pozwalam sobie też na autentyczny głos. Nie wybrzmiewa on zbyt często, ponieważ im bardziej życie mnie doświadcza, tym mniej chce mi się konwersować niepotrzebnie. Wybieram ciszę i rozmowy w kameralnym gronie. Nie czuję już potrzeby zabierania głosu w każdym temacie. Często jestem świadoma, że czegoś nie wiem, potrzebuję coś przemyśleć i ewentualnie wrócić do tematu. Nie walczę o rację, bo po co. Zresztą, w dobrych relacjach nie ma takiej potrzeby, a złe już mnie nie interesują.

Nadal chodzę na solorandki, żeby być blisko swojej intuicji. Jest ona jednym z większych odkryć tego roku. Porzucona przed laty, bo podobno powinnam kierować się rozsądkiem. Cóż tu powiedzieć... Widzę to inaczej. Każda decyzja podjęta z pominięciem intuicji, finalnie okazywała się nietrafiona. Natomiast podążanie za głosem serca - zawsze prowadzi mnie w dobre rejony. To mnie trochę przeraża, bo muszę przyznać, że przecież znam wszystkie odpowiedzi. Po prostuje czuję. Już siebie nie oszukam. Nie czekam na instrukcje z zewnatrz. Z różnych powodów dopuszczam jeszcze do głosu logikę, pomimo iż wiem, że te decyzje nie zaprowadzą mnie tam, gdzie chcę dojść. Daję sobie czas na ten proces.

Z radością czekam na każdotygodniową randkę z mężem. Wypracowanie takiej regularności w zabieganym świecie nie było łatwe. Natomiast oboje zgadzamy się co do tego, że to ważne i teraz już nie odpuszczamy tematu. Nauczyliśmy się, że odpowiednio ustalone priorytety dobrze wpływają na całokształt życia. Jesteśmy ciągle siebie ciekawi, czerpiemy ogromną przyjemność ze wspólnych chwil, wspieramy się i dmuchamy sobie w żagle. Nie omijają nas sztormy, ale gramy do jednej bramki i świadomośc tego bardzo pomaga. Mamy ochotę na wiele pięknych wspomnień i sukcesywnie je tworzymy.

Nadal mało się ruszam, ale jednak więcej niż kiedyś. Przyjemność sprawiają mi lekcje bachaty, którą ćwiczę od niemal roku. Co raz częściej zdarza mi się trenować układy taneczne przed lustrem. Polubiłam chodzenie na bieżni. To mój jedyny czas w ciągu dnia, kiedy pozwalam sobie na przeglądanie internetu. Miałam kilkumiesięczny epizod z ćwiczeniami z obciążeniem, ale już wróciłam do formy sprzed leków, więc odpuściłam, bo to akurat nie sprawiało mi przyjemności. Zadanie wykonane, wystarczy. Nabieram co raz większej ochoty na rociąganie, ale to narazie kwestia planów. Zawiesiłam na ten rok chodzenie po górach i bardzo mi z tym dobrze. Uczę się odpuszczania.

Miałam pisać o listopadzie, a wychodzi podsumowanie roku. Ale ja lubię ten stan flow, więc niech tak zostanie. Idźmy dalej...

Zasmuca mnie to ile jest zła i chamstwa na świecie. Za każdym razem mnie to zaskakuje. Obserwuję zachowania ludzi, ich komentarze na TT i na prawdę niejednokrotnie przecieram oczy ze zdumienia. Zdaję sobie sprawę, że żyję w bańce, którą sama sobie tworzę i poza nią bywa na prawdę trudno. Myślę, że ludzie, którzy mają wiele sensownego do powiedzenia powinni odzywać się częściej, żeby zrównoważyć ten bełkot, który woła o pomstę do nieba. Na szczęście odkrywam też wartościowe profile, za którymi stoją wartościowe osoby.

Najtrudniejszą lekcją tego roku było chyba to, że kiedy wyciszyłam się w kilku relacjach, to one po prostu się zakończyły. Jakiś czas temu zaczęło mnie zastanawiać to, że może są one jednostronne. Pomyślałam, że może się narzucam ze swoimi propozycjami, odwiedzinami, pamiętaniem o różnych datach. No i chyba rzeczywiście tak było. Odzewu brak, więc uznaję, że może minął termin ważności? A może to nie ten czas? Nie wiem. Nadal smutno, ale już nie tak bardzo jak na początku.

Co raz częściej widzę, że stare życie nie pasuje do obecnej wersji mnie. Potrzebne są zmiany, zmiany, zmiany. I dużo zaufania, że wszystko idzie w dobrym kierunku. 

Widzę siebie w nowej roli co raz wyraźniej. Sporo podróżuję, a to bardzo pomaga w poszerzaniu świadomości, wychodzeniu ze schematów i budowaniu odwagi. Mam na ten moment bardzo fajną relację z samą sobą. Zapracowałam na to. Stworzyłam ją po kawałeczku. Trwało to długie lata. I paradoksalnie, zawdzięczam ją tym wszystkim najtrudniejszym momentom, które mi się przydarzyły. To one mnie nauczyły być blisko siebie. 

Odkywam swoją złość. Ulokowałam ją głęboko w sobie na długie lata, ale teraz jest jej czas. Nie będę już spokojna, kiedy ktoś próbuje naruszyć moje granice. To spotyka się z różnymi reakcjami. Rozumiem, ale to nic nie zmienia. Zbyt długo byłam tą miłą, którą można wykorzystywać, która zawsze rozumiała, mówiła, że nie ma sprawy, nic się nie stało. Teraz moje granice są święte. Jestem człowiekiem, odczuwam. Złość również. Czasami jedno siarczyste słowo działa cuda. Przetestowałam. 

Często zadaję sobie pytanie dlaczego coś robię i dlaczego to jest dla mnie ważne. Interesuje  mnie świadome i autentyczne życie, dlatego bardzo lubię takie pytania. Zadaję je sobie z uporem trzylatka, nie poprzestaję na jednym razie. Efekty są świetne.

Bardzo rozwinęłam się fotograficznie. Mam na swoim koncie wystawy, wygrane konkursy, piękne sesje, udane plenery i długie godziny spędzone w towarzystwie fotomaniaków. Dzięki fotografii wchodzę w nowe relacje z ludźmi, którzy posiadają pasje i idą w życiu po swoje.

Nie robię sobie już wyrzutów sumienia z byle powodu. Krytykowi, który jeszcze czasami próbuje się przebić, pokazuję gdzie są drzwi. Zrozumiałam, że nie odpowiadam za emocje innych ludzi. Każdy jest kowalem swojego losu i jak sobie pościeli tak się wyśpi. Nie ratuję na siłę. Nie jestem na każde zawołanie. Mam co robić na własnym podwórku i na tym się skupiam.

Wracając do listopada...

Zrozumiałam, że żałoba to cały pakiet uczuć, które chcesz komuś dać, ale już nie możesz. To też nieprzeżyte chwile i miłość, na którą już nie ma szans. Sięgnęłam po pomoc, która wielu nie mieści się w głowie. Warto było zaufać sobie, ponieważ pierwszy raz od lat czuję spokój myśląc o tacie, którego już nie ma.

Taki to był rok. Sporo się działo, wiele lekcji. Zostawiam to tutaj sobie. I Tobie też. Może się przyda.

Komentarze